zaniedbania wulkanów i skutków nie sprzątania ziaren baobabu. Mały Książę oczekiwał na dalszy ciąg opowieści. Nie ponaglał jednak Róży. Uznał, że będzie lepiej, gdy Róża sama Długo siedzieli w milczeniu. Później Mały Książę wstał, powoli podszedł do Smutnej Dziewczyny i położył rękę na - Ona jest tu tylko gościem, a gość nie decyduje o ta¬kich sprawach. Co pani powie na duszone przepiórki? - Powiedział mi, że jest lotnikiem, bo lata samolotem. I że musi naprawić swój samolot, bo to jest dla niego sprawa - Ach, no tak. Czterdzieści osiem godzin później wciąż jesteś o to na mnie zła - zaśmiał się. - Naprawdę nie mogę cię winić. Powinnaś zobaczyć wyraz swojej twarzy. - Jestem pewna, że mieliście z Beckiem niezły ubaw. Chris spoczął na niewygodnym fotelu i gestem wskazał na łóżko. - Czy możesz usiąść i przez chwilę zachowywać się jak cywilizowany człowiek? Zawahała się, ale podeszła do łóżka i przycupnęła na jego brzegu. - Czekałem na ciebie ponad godzinę. Gdzie byłaś? W Destiny nie ma zbyt wielu nocnych rozrywek, a sposób, w jaki jesteś ubrana... - Czego chcesz, Chris? - Nie mogę po prostu pragnąć rozmowy? - westchnął. - Nie pozwolisz mi być miłym facetem? - Nie jesteś miłym facetem. Nigdy nie byłeś. - Wiesz, na czym polega twój problem, Sayre? Nie potrafisz sobie odpuścić. Nie wiedziałabyś, co ze sobą zrobić, gdybyś nie miała jakiegoś problemu w życiu, co? - Przyszedłeś z winem, żeby mi to powiedzieć? Uśmiechnął się do niej promiennie i ciągnął dalej: - Zawsze jesteś niezadowolona, jeśli nie masz na co narzekać. Myślałem, że kiedyś wyrośniesz z tej chronicznej frustracji, ale nie. Teraz masz mi za złe coś, co zrobiłem, kiedy byliśmy dziećmi. Bracia tacy są, Sayre. Dręczenie i drażnienie sióstr należy niejako do ich obowiązków. - Danny tego nie robił. - I dlatego byłaś na niego wściekła. Jego pasywność wywofywała w tobie złość. Danny urodził się z charakterem człowieka uległego, ale ty nie chciałaś tego zaakceptować. Nie potrafiłaś przyjąć do wiadomości, że nie będzie się bronił, ponieważ prawdopodobnie nie potrafi. Nie zaoponowała, ponieważ mówił prawdę. - Wciąż jesteś wściekła na Huffa z powodu Clarka Daly'ego. Sayre spojrzała w kubek z winem, mając nadzieje, iż Chris nie dostrzeże jej zaniepokojenia na wzmiankę o Clarku. Ufała, że niespodziewana wizyta Chrisa tylko przypadkowo nastąpiła kilka minut po jej potajemnym spotkaniu z Dalym. - Nie powinnaś mieć za złe Huffowi, że przerwał wasz romans - ciągnął Chris. - Raczej powinnaś podziękować. Ale to już przeszłość. - Sięgnął po butelkę i nalał sobie kolejną porcję wina. - Teraz wymyśliłaś sobie powód do skarg z okazji śmierci Danny'ego i o tym właśnie chciałem z tobą porozmawiać. Zdaje się, że zabawiasz się w detektywa i próbujesz rozwikłać sprawę rzekomego zabójstwa. - A ty przyszedłeś tu dziś, by mi zagrozić, że jeśli się nie wycofam, stanie się coś złego, tak? - Nic z tych rzeczy - odparł spokojnie. - Podziwiam twoje pragnienie dotarcia do prawdy i w pełni cię w tym popieram. Mam jedynie problem z kierunkiem, jaki przyjęłaś. Postawię sprawę jasno. Myślę, że w ten sposób zaoszczędzę ci wiele czasu i kłopotu. Mój proces, który odbył się trzy lata temu, nie ma nic wspólnego ze sprawą Danny'ego. Twoje zainteresowanie wynikiem rozprawy jest głupie i spóźnione o trzy lata. Mogłaś wrócić do domu, kiedy wszystko rozgrywało się na bieżąco. Dopilnowałbym wtedy, żebyś w sądzie dostała miejsce w pierwszym rzędzie. Ale teraz jest już po wszystkim - zakończył, akcentując ostatni wyraz. - Zabiłeś go, prawda? Tak jak Huff zabił Sonniego Hallsera. - Nie i nie. - Czy ktoś jeszcze oprócz mnie wie o tym, że widziałeś, jak Huff to robi? Spojrzał na nią uważniej. - O czym ty mówisz? - Tamtej nocy wymknąłeś się z domu, Chris. Przyłapałam cię wtedy, pamiętasz? Zagroziłeś mi, chcieli wrócić... Nie wiem również, kim będę w Nieznanym Czasie... - Czy jeśli wybierzemy się w Nieznany Czas, będziemy w nim tacy sami jak teraz? Huff usiadł w wygodnym fotelu i zaciągnął się głęboko papierosem, którego czubek rozżarzył się na czerwono. - Mam kilku lojalnych wobec mnie ludzi. Powiedziałem im, żeby zapobiegli jakimkolwiek rozmowom o strajku. Nie tłumaczyłem im, w jaki sposób mają to zrobić. - Wycelował w nią papierosem. - Nie pozwolę, żeby ktoś brał moje pieniądze i jednocześnie protestował przeciwko mojemu zarządzaniu. Jeżeli chcą dołączyć do tego Nielsona i jego podżegaczy, proszę bardzo, lecz nie kosztem mojego czasu i nie za moje pieniądze. - Podniósł głos. - O mały włos go nie zabili. - Ale żyje i powiedziano mi, że się wyliże. - Zgasił niedopałek. - Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że Clark Daly ma w sobie wystarczająco dużo odwagi, by wystąpić w konkursie ortograficznym, a co dopiero zachęcać do strajku. - Może by i nie miał... gdybym go nie zachęciła. Huff drgnął, zaskoczony. Po kilku chwilach milczenia zaczął się śmiać do rozpuku. - A niech mnie! Powinienem się domyślić. Daly nie ma jaj, żeby samemu podjąć się takiego zadania. Stacza się od lat. Tacy jak on nie mają odwagi. - To właśnie myślałeś, Huff, ale się myliłeś. Clark był urodzonym przywódcą. Złamałeś go, pozbawiłeś stypendium i szansy na wyższe wykształcenie. Odebrałeś mu nadzieję oraz pewność siebie. - Jezu Chryste, powiedz mi coś nowego, jeszcze ci się nie znudziło? Ten chłopak sam sprowadził na siebie wszystkie nieszczęścia. - Clark dawno przestał być już chłopcem, Huff, to mężczyzna i znowu udowodnił, że jest urodzonym liderem. - Jasne. Może poprowadzić cię prosto do każdego baru w naszej parafii. - Ludzie go słuchają, Huff. Beck powiedział, że jego przyjaciele byli gotowi tej nocy porzucić pracę i udać się na poszukiwania. Wygląda na to, że zaskarbił sobie ich szacunek i zaufanie. Huff zerwał się gniewnie z krzesła. - Do czego zainspirował cię Clark Daly, poza nieposłuszeństwem wobec mnie? - Miałam osiemnaście lat. Nie potrzebowaliśmy twojego pozwolenia, żeby się pobrać. Huff podszedł do barku i nalał whisky z karafki do szklanki, a następnie wychylił ją jednym łykiem. - Całe szczęście, że dowiedziałem się o waszej ucieczce i powstrzymałem was. - O tak, rzeczywiście, jesteś prawdziwym bohaterem, Huff. Ścigałeś nas niczym kryminalistów i zagroziłeś, że wyrzucisz z pracy ojca Clarka, jeśli się pobierzemy. Sterroryzowałeś jego rodziców, mnie i Clarka. Bardzo odważny postępek. - Wolałabyś, żebym go zastrzelił? - ryknął z wściekłością. - Miałem do tego pełne prawo! - Prawo? Jakie prawo?! - Chłopak mi się przeciwstawił. Zasłużył sobie... - Nie zasłużył na los, jaki mu zgotowałeś, Huff! Skrzywdził cię jedynie tym, że mnie pokochał. - Nie był dla ciebie odpowiednią partią. - Tylko twoim egoistycznym i egocentrycznym zdaniem. - Nadawał się na chłopaka w liceum, ale jeśli chodzi o małżeństwo, potrzebowałaś kogoś z rodziny takiej jak nasza. Sayre roześmiała się gorzko. - Huff, na całym świecie nie ma takiej rodziny jak nasza. - Nie baw się ze mną w słówka, Sayre. Doskonale wiesz, o czym mówię - odparł gniewnie. - Powinnaś wyjść za kogoś bogatego. Kogoś z forsą, nie syna robotników. - Nie, a powinien? - I... - nie wytrzymała Róża. - Nie, zostanę w hotelu. Proszę przyjechać po mnie i chłopca jutro o jedenastej rano. Lecimy o drugiej po po¬łudniu. oczy. wizycie na planecie Maski.
Z uśmiechem Mały Książę wyjął z kieszeni kartkę podarowaną mu przez pilota na Ziemi. I choć z Różą wiele razy - Ale nie nauczy się kochać. - Czy pani w ogóle się z nim bawi?
- Przepraszam. - Jest bardzo miła. - Czyli to wszystko prawda? - wyszeptała oszołomiona Maggie.
końcu ja sama byłam wampirem przez dwieście lat. Czy słyszałaś o innym panikę. Cienie w pokoju wydawały się teraz z sypialni, wzięła torebkę i klucze.
Łańcuch, któremu właśnie przyglądał się Mały Książę, nie wytrzymał próby i pękł, zaś jedna z jego części zmierzała z gorzką stanowczością Mały Książę i poparł swoje stwierdzenie uwagami z pobytu na planecie Króla, Próżnego i Lepiej zrobi, biorąc się do pracy. Wystarczyło jednak, by jego wzrok padł na monitor z planem systemu kanałów nawadniających, a natychmiast zaczynał myśleć o Henrym, a skoro o nim, to i o... Tego wieczoru więcej nie rozmawiali. Razem podziwiali w milczeniu zachód słońca... - Naprawdę? - ucieszyła się Tammy. - Wynajmuję niewielki pokój na peryferiach, po połud¬niu wezmę taksówkę i pojadę tam, żeby zabrać to, co mi potrzebne. Całość z pewnością zmieści się do plecaka. Na miejscu kupię sobie nowe dżinsy. Macie chyba dżinsy w Broitenburgu, co? Zaspokojenie... Tak, to się musi stać, pomyślała w oszo¬łomieniu. Nieważne, co będzie potem. Nieważne, czy w ogóle będzie jakieś potem. Otwierał się przed nią świat zmysłowych doznań, dotąd nieznany. I chciała tam wejść właśnie z nim, choć nazywano go kobieciarzem, choć ją ostrzegano... Nie miała złudzeń. Rano nie będzie jej całował w ten sposób, nie przygarnie jej do siebie tak chciwie. Rano nie będzie już nic od niej chciał, a ona nie będzie mogła rościć sobie do niego żadnych praw. Wiedziała to doskonale i nie dbała o to zupełnie.